Delikatne światło wdzierało się przez powieki. Oślepiało moje zmęczone oczy. Oczy, które, zapewne po wielu dniach snu, wreszcie znów zobaczą świat.
A potem zaczęły pojawiać się pytania.
Gdzie jestem?
Jak długo spałem?
Czemu tak bardzo boli mnie głowa?
I to najważniejsze. Kim ja jestem? Jak się nazywam?
Na to pytanie szybko otrzymałem odpowiedź.
Gdy tylko uchyliłem powieki, moim oczom ukazała się twarz. Morskozielone oczy wpatrywały się we mnie, na zmęczonej twarzy powoli zaczął pojawiać się uśmiech.
- Nico? - wyszeptał. - Jak się spało?
Nie wiem czemu, ale zdawało mi się, że go znam. Powinienem go znać. Różne wyrazy intensywnie zielonych oczu przemknęły mi w głowie. Kim jest ten chłopak?
Chciałem wiedzieć. Tak bardzo chciałem wiedzieć. Przemknęło mi przez myśl, że jak go o to spytam, urażę go. Nie chciałem go urazić, ale musiałem wiedzieć.
- Dobrze... - odpowiedziałem na jego pytanie, a potem szybko, by nie zdążyć ugryźć się w język, spytałem. - Przepraszam, kim jesteś?
W tym momencie jego uśmiech znikł, a wory pod oczami pogłębiły się. Chyba nie spał od dawna. Szybko przełknął łzy napływające mu do oczu i mocniej ścisnął moje dłonie. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że je trzyma.
- Nie... Nie pamiętasz? - głos mu się łamał.
- Nie wiedziałem jak mam na imię, póki się nie odezwałeś.
Chłopak puścił moje dłonie i wstał. Dopiero, gdy moje palce poczuły chłodny smak powietrza, zauważyłem, że przez cały ten czas były ukryte w jego delikatnym uchwycie.
Odwrócił się. "Czekaj! Nie odchodź!" - chciałem krzyczeć. Chciałem, by znów usiadł koło mnie i patrzył tymi oczami. Chciałem znów poczuć jak jego cieple dłonie ogrzewają moje palce. Czemu? Czemu tak mnie do niego ciągnęło? Czy to ma związek z moim dawnym życiem, czy po prostu nie chciałem leżeć w samotności?
Na szczęście chłopak nie poszedł daleko. Wziął ze stolika, znajdującego się na końcu pomieszczenia, talerz łyżkę, oraz coś jeszcze i, tym razem, usiadł obok mnie na pryczy, a nie na stołku, jak wcześniej.
Pomógł mi usiąść i zaczął karmić zupą.
- Musisz jeść, Nico - powiedział, ale jego głos był nieobecny, a oczy przygaszone. Tępo wpatrywał się w zupę, która okazała się być rosołem. Gdy już zjadłem podał mi lekarstwo, nazywał je ambrozją.
Po chwili chłopak wstał.
- Powinieneś odpoczywać, nie będę ci przeszkadzał - i skierował się w stronę drzwi.
Gdy już jedną nogą był na korytarzu, głosem, który był wprawdzie szeptem, powiedziałem:
- Zaczekaj. - nie spodziewałem się, że mnie usłyszy, jednak przystanął, odwrócił się i spojrzał pytająco. - Nadal nie powiedziałeś jak masz na imię - wypaliłem.
- Percy - jego głos jakby wydobywał się ze ścian. - nazywam się Percy Jackson.
- Więc, Percy... zostaniesz tu ze mną? - spytałem niepewnie, a chłopak wrócił na stołek znajdujący się koło mojej pryczy.
- Dobrze, zostanę, a teraz już śpij - powiedział troskliwym głosem.
Zamknąłem oczy i czekałem na nadejście snu. Zanim jednak przekroczyłem bramy krainy mej podświadomości usłyszałem cichy szloch. Uchyliłem lekko oko i zobaczyłem Percy'ego. Jego twarz, teraz zanurzona w mej pościeli, wyrażała niewyobrażalny ból.
środa, 30 lipca 2014
wtorek, 29 lipca 2014
Rozdział III: Percy
Powiedzieli mi, że spałem trzy dni. Całe trzy doby. To dużo, nawet jak na mnie.
Z początku, nie pamiętałem dokładnie co się stało. Obudziłem się z poczuciem pustki oraz niepokoju, choć nie mogłem przypomnieć sobie dlaczego.
Po otwarciu oczu nie musiałem długo leżeć, moje siły szybko powróciły i, mimo błagań przyjaciół, następnego dnia wstałem, by odciążyć ich trochę z codziennych obowiązków.
Piątego dnia od mojego przebudzenia spytałem. Zadałem pytanie, które dręczyło mnie zarówno w snach, jak i na jawie. Spytałem, jak zginęła.
Wszyscy patrzyli po sobie. Wszyscy uchylali się od odpowiedzi. W końcu odezwał się Jason:
- Słuchaj, Percy, ja... my nie wiemy jak to się stało, czemu to zrobiła...
- Co zrobiła?! - przerwałem synowi Jupitera. - Co, do cholery, się wydarzyło?
- Wszystko było w porządku, Percy, nie miała praktycznie żadnych obrażeń... Opatrzyła Leo i Piper... Nagle wstała, jak zahipnotyzowana, ruszyła w stronę ambrozji i nektaru... Nie była sobą... Jej oczy były puste... Nie daliśmy rady jej powstrzymać, Percy... Ktoś sterował jej umysłem... - przerwał. Nic nie rozumiałem. Co się wydarzyło? Co zrobiła? Nie byłem w stanie pozbierać myśli.
Patrzyłem na Jasona przez dłuższy czas i chyba zrozumiał, że nie poskładałem sobie tego, co powiedział.
- Wzięła ją... - postanowił dokończyć. - Wzięła ambrozję... Pięć razy więcej, niż heros może znieść... Jej ciało płonęło od środka... Przykro mi, Percy... Nie powinna umierać w takich męczarniach... Nie powinna...
Stałem jak wryty, czując łzy na policzkach. Słony strumień płynąć od oczu przez brodę, by w końcu został wchłonięty przez pomarańczową tkaninę obozowej koszulki. Wszyscy płakaliśmy. Ktoś podszedł, by mnie przytulić. Wyrwałem się. Uciekłem do swojej kajuty i zamknąłem się w niej.
Po kilku minutach ma rozpacz minęła, a w moim umyśle zaświtała inna myśl. Inne imię. Całkowicie inna osoba.
Nico.
Jeszcze się nie obudził.
A co jeśli już nie otworzy oczu?
Stracę kolejną, bliską mi osobę?
Nie! Tak nie może być! Choćby wszyscy bogowie sprzysięgli się przeciw mnie, tak nie może być!
Poderwałem się i wybiegłem z pomieszczenia. Gnałem wprost do 'pokładowego szpitala'. Po drodze na kogoś wpadłem. Nawet nie przeprosiłem. Biegłem dalej ile sił w nogach.
Wreszcie usiadłem przy pryczy, na której leżał. Był jeszcze bledszy i chudszy niż ostatnio. Jego skóra była bielsza od śniegu, twarz zapadnięta. Ująłem jego dłoń, która była samymi już kostkami, a łzy znów zagościły na mojej twarzy.
- Obudź się - skomlałem. - Błagam, obudź się!
Nachyliłem się i pocałowałem ukochanego. Jego ciało było rozpalone. Moja łza spadła mu na policzek. Otarłem ją lekko kciukiem, który pozostał na jego twarzy, by delikatnie gładzić, jakby wypraną w wybielaczu skórę.
Siedziałem tak, wpatrzony w niego, pozwalając strumieniowi płynąć po mej twarzy.
W końcu nie wytrzymałem. Musiałem coś zrobić! Nigdy nie umiałem siedzieć bezczynnie, zwłaszcza patrząc na rannego, a już na pewno nie potrafiłem patrzeć jak ukochana osoba powoli gaśnie. Zmieniłem mu wszystkie opatrunki i podałem trochę ambrozji. Odrobinkę. Kropelkę.
Znów usiadłem. Tym razem chwyciłem delikatnie obie dłonie Nico i ukryłem w nich swą twarz.
Usnąłem.
Obudził mnie lekki uścisk dłoni i niemal niemy szept.
- Percy? - głos wybranka mego serca był prawie niesłyszalny, ale odbijał się głębokim echem w mojej głowie, moim sercu i w całym moim ciele.
Uniosłem głowę. Był ledwie przytomny. Zbyt zmęczony, by otworzyć oczy, jego klatka piersiowa poruszała się nieregularnie.
- Śpij, Nico - wyszeptałem. - Musisz nabrać sił.
Gdy pocałowałem go w policzek, jego wargi lekko drgnęły, układając się w blady uśmiech i od razu wróciły do dawnej pozycji.
Poprawiłem poduszkę spoczywającą pod jego głową i przykryłem go kocem.
Uśmiechnąłem się.
Nico spał, ale żył.
Żył! Tylko to się liczyło.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powracam po dłuższej przerwie i mam nadzieję, że będę pisała dalej i obejdzie się bez kilkumiesięcznych odstępów między postami.
Czekam na komentarze i z góry za każdy dziękuję :)
Z początku, nie pamiętałem dokładnie co się stało. Obudziłem się z poczuciem pustki oraz niepokoju, choć nie mogłem przypomnieć sobie dlaczego.
Po otwarciu oczu nie musiałem długo leżeć, moje siły szybko powróciły i, mimo błagań przyjaciół, następnego dnia wstałem, by odciążyć ich trochę z codziennych obowiązków.
Piątego dnia od mojego przebudzenia spytałem. Zadałem pytanie, które dręczyło mnie zarówno w snach, jak i na jawie. Spytałem, jak zginęła.
Wszyscy patrzyli po sobie. Wszyscy uchylali się od odpowiedzi. W końcu odezwał się Jason:
- Słuchaj, Percy, ja... my nie wiemy jak to się stało, czemu to zrobiła...
- Co zrobiła?! - przerwałem synowi Jupitera. - Co, do cholery, się wydarzyło?
- Wszystko było w porządku, Percy, nie miała praktycznie żadnych obrażeń... Opatrzyła Leo i Piper... Nagle wstała, jak zahipnotyzowana, ruszyła w stronę ambrozji i nektaru... Nie była sobą... Jej oczy były puste... Nie daliśmy rady jej powstrzymać, Percy... Ktoś sterował jej umysłem... - przerwał. Nic nie rozumiałem. Co się wydarzyło? Co zrobiła? Nie byłem w stanie pozbierać myśli.
Patrzyłem na Jasona przez dłuższy czas i chyba zrozumiał, że nie poskładałem sobie tego, co powiedział.
- Wzięła ją... - postanowił dokończyć. - Wzięła ambrozję... Pięć razy więcej, niż heros może znieść... Jej ciało płonęło od środka... Przykro mi, Percy... Nie powinna umierać w takich męczarniach... Nie powinna...
Stałem jak wryty, czując łzy na policzkach. Słony strumień płynąć od oczu przez brodę, by w końcu został wchłonięty przez pomarańczową tkaninę obozowej koszulki. Wszyscy płakaliśmy. Ktoś podszedł, by mnie przytulić. Wyrwałem się. Uciekłem do swojej kajuty i zamknąłem się w niej.
Po kilku minutach ma rozpacz minęła, a w moim umyśle zaświtała inna myśl. Inne imię. Całkowicie inna osoba.
Nico.
Jeszcze się nie obudził.
A co jeśli już nie otworzy oczu?
Stracę kolejną, bliską mi osobę?
Nie! Tak nie może być! Choćby wszyscy bogowie sprzysięgli się przeciw mnie, tak nie może być!
Poderwałem się i wybiegłem z pomieszczenia. Gnałem wprost do 'pokładowego szpitala'. Po drodze na kogoś wpadłem. Nawet nie przeprosiłem. Biegłem dalej ile sił w nogach.
Wreszcie usiadłem przy pryczy, na której leżał. Był jeszcze bledszy i chudszy niż ostatnio. Jego skóra była bielsza od śniegu, twarz zapadnięta. Ująłem jego dłoń, która była samymi już kostkami, a łzy znów zagościły na mojej twarzy.
- Obudź się - skomlałem. - Błagam, obudź się!
Nachyliłem się i pocałowałem ukochanego. Jego ciało było rozpalone. Moja łza spadła mu na policzek. Otarłem ją lekko kciukiem, który pozostał na jego twarzy, by delikatnie gładzić, jakby wypraną w wybielaczu skórę.
Siedziałem tak, wpatrzony w niego, pozwalając strumieniowi płynąć po mej twarzy.
W końcu nie wytrzymałem. Musiałem coś zrobić! Nigdy nie umiałem siedzieć bezczynnie, zwłaszcza patrząc na rannego, a już na pewno nie potrafiłem patrzeć jak ukochana osoba powoli gaśnie. Zmieniłem mu wszystkie opatrunki i podałem trochę ambrozji. Odrobinkę. Kropelkę.
Znów usiadłem. Tym razem chwyciłem delikatnie obie dłonie Nico i ukryłem w nich swą twarz.
Usnąłem.
Obudził mnie lekki uścisk dłoni i niemal niemy szept.
- Percy? - głos wybranka mego serca był prawie niesłyszalny, ale odbijał się głębokim echem w mojej głowie, moim sercu i w całym moim ciele.
Uniosłem głowę. Był ledwie przytomny. Zbyt zmęczony, by otworzyć oczy, jego klatka piersiowa poruszała się nieregularnie.
- Śpij, Nico - wyszeptałem. - Musisz nabrać sił.
Gdy pocałowałem go w policzek, jego wargi lekko drgnęły, układając się w blady uśmiech i od razu wróciły do dawnej pozycji.
Poprawiłem poduszkę spoczywającą pod jego głową i przykryłem go kocem.
Uśmiechnąłem się.
Nico spał, ale żył.
Żył! Tylko to się liczyło.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powracam po dłuższej przerwie i mam nadzieję, że będę pisała dalej i obejdzie się bez kilkumiesięcznych odstępów między postami.
Czekam na komentarze i z góry za każdy dziękuję :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)