poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział II: Percy

Nie wiem czemu Nico był tak wściekły na to, że się o niego martwię, ale gdy stał tak wkurzony i opadający z sił coś sobie uświadomiłem. Coś, co prawdopodobnie kryło się we mnie już od dawna, ale zaczęło do mnie docierać od tego bolesnego wydarzenia.
Trzy dni temu znów pokłóciliśmy się z Annabeth. Była u mnie... Miała to być nasza pierwsza prawdziwa randka od powrotu z Tartaru. Miał być to dzień bez kłótni. Tylko my dwoje w miłej atmosferze przy blasku świec. Ale jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Na początku było w pożądku, ale potem nastrój zaczął się zmieniać. Doszło do kolejnego spięcia o błahą sprawę. Tym razem o ułożenie serwetek. Normalna para cieszyłaby się swoim towarzystwem, ale my od powrotu z Tartaru tylko się kłócimy. Nie ma ani jednej sprawy, w której byśmy się zgadzali. Nasze wspólne życie to jedna wielka kłótnia.
- Percy, nie mogę znieść tych ciągłych kłótni... Ciężko mi to mówić, po tym co razem przeszliśmy... po naszej rozłące... po Tartarze... Ale nie wytrzymam już dłużej... Powinniśmy to skończyć, Glonomóżdżku... To koniec... - powiedziała i wybiegła, porządnie trzaskając drzwiami.
A ja? A ja stałem jak wryty, patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Po moich policzkach spływały ciepłe łzy. Tej nocy nie mogłem zasnąć, a ostateczna bitwa była coraz bliżej.
Od tamtej pory coś zaczęło mi świtać w głowie. Coś co było niedorzeczne i nie powinno mieć miejsca. A jednak... zacząłem to powoli dostrzegać, ale nadal się tego wyrzekałem. Wmawiałem sobie, że to kłamstwo, ale to kryło się w moim wnętrzu już od dawna i teraz wyczaiło moment, by dać o sobie znać.
Jednak w tej chwili to uczucie w pełni się uwolniło... Myśl o stratach odniesionych w tym boju oraz o ranach, które powoli nas zabijają sprawiły, że poczułem, iż on musi wiedzieć... Nie chciałem zostawić go z tym poczuciem, ale musiałem mu to wyznać.
Coraz bardziej kręciło mi się w głowie z powodu utraty krwi, ale mimo to postępowałem na przód, zbliżając się do niego. Ufałem, że Jason przyjdzie na czas z ambrozją, więc byłem spokojny. Na razie, przez chwilę zostaniemy sami... Na tyle długo, by się dowiedział, lecz wystarczająco krótko, by nie utracić zbyt dużo krwi... by przeżyć.
Zbliżałem się do Nico. Czułem już jego zapach... Mieszanka wilgotnej ziemi, cynamonu i czegoś co mogłoby być popiołem... Ale było też coś, co mnie martwiło, a mianowicie metaliczny zapach krwi, która wyciekała z rany na ramieniu.
- Nico... - odezwałem się delikatnie. - Wiem, że nie powinienem. Że przez to, co za chwilę się wydarzy, znienawidzisz mnie. Ale naprawdę już nie mogę tego przed tobą ukrywać...
Całkowicie zmniejszyłem odległość między nami i delikatnie musnąłem ustami jego wargi, by potem pocałunek przerodził się w bardziej namiętny. Zdziwiłem się, że Nico go odwzajemnił, ale jednocześnie byłem bardzo szczęśliwy. W końcu odsunąłem się od niego.
- Nico... - udało mi się wykrztusić. - Ja cię kocham. Chyba powinieneś to wiedzieć... Zanim ja... - chciałem powiedzieć "umrę" ale to nie chciało mi przejść przez gardło. A czułem, że powoli umieram. To wcale nie było miłe.
Zauważyłem, że syn Hadesa otwiera usta, ale nic nie powiedział. Jęknął i upadł. Złapałem go dziwiąc się samemu sobie, przecież wciąż tracę krew. Z pewnością z moich ran upłynęło jej znacznie więcej niż z ramienia Nico, więc czemu chłopak zemdlał? Może z powodu złej diety. Nie wiem, czy herosi mogą mieć anemię, ale jeśli tak, to di Angelo z pewnością ją miał. Potrafił nic nie jeść cały dzień, a jeśli już jadł, to tylko jedno winogrono... Chyba będę musiał go zmusić do jedzenia...
Ale nie teraz... teraz najważniejsze, żeby żył.
Położyłem go delikatnie na ziemi, po czym ukląkłem i ułożyłem jego głowę na moich kolanach. I czekałem. Bawiłem się jego niemalże czarnymi włosami i przyglądałem trupio-bladej twarzy, a po moich policzkach powoli płynęły zły... Coraz szybciej... Aż w końcu płynął cały potok łez. Normalnie mógłbym je opanować mocami syna Posejdona, ale nie miałem na to sił... Nico umierał na moich kolanach, a ja nic nie mogłem zrobić...
- Jason, proszę,  błagam, pospiesz się - szeptałem powoli tracąc resztki sił. Nic praktycznie nie widziałem przez mgłę łez. - Nico, proszę, żyj! Nie zostawiaj mnie! Potrzebuję cię, Nico - mówiłem, choć nie byłem pewien, czy mnie słyszy. Może mówiłem to, tylko po to, żeby się pocieszyć?
Przed oczami zaczęły pojawiać mi się coraz gęstsze mroczki... Cały świat przysłaniała ciemna plama... Głowa zaczęła mi opadać.
- Percy! - usłyszałem głos Jasona dopływający jakby z innego świata. - Percy! O bogowie, nie! Nie może być za późno! Percy! - potrząsnął mną, a potem poczułem smak ambrozji w moich ustach. Poczułem smak domu i od razu zaczęło mi się robić lepiej i choć nadal miałem mroczki przed oczami, mogłem spokojnie siedzieć.
Jason pomógł mi wstać i pod ramię zaprowadził na pokład Argo II, tymczasem Frank zaniózł tam nieprzytomnego Nico.
Znaleźliśmy się w pomieszczeniu, które można by nazwać pokładowym szpitalem. Leżałem na jednej z prycz. Obok mnie położyli Nico. Dalej leżał Leo, a za nim Piper. Jason, Frank i Hazel, byli na tyle zdrowi, aby zająć się rannymi. Ale kogoś mi brakowało...
- Jason? - odezwałem się słabym głosem. - Jason, gdzie jest Ann?
Syn Jupitera patrzył na mnie przepraszająco. Pokręcił lekko głową, a ja już wiedziałem co się stało. Znów poczułem zły na policzku. Mimo, że tak mnie potraktowała, mimo, że ostatnio ciągle się kłóciliśmy, nadal coś do niej czułem. Może to nie było uczucie tak silne jak te, które żywiłem do Nica, ale jednak... Nie mogła tak po prostu umrzeć.
- Percy, tak mi przykro... - Jasonowi łamał się głos. - Nie daliśmy rady... W obozie spalimy całun... Ale teraz spróbuj zasnąć, Percy... Musisz odpocząć.
I miał rację. Dzisiejszy dzień był strasznie męczący. Przekręciłem się na bok i próbowałem zasnąć, ale cieknące ciurkiem łzy nie pozwalały mi. Myślałem o chwilach, które wspólnie spędziliśmy z Annabeth oraz o tym jaka pustka zostanie w moim sercu jeśli nie uda się uratować Nica z objęć śpiączki...

sobota, 17 maja 2014

Rozdział I: Nico

Walka z gigantami dobiegła końca. Bogowie szybko się ulotnili. Została tylko Wielka Siódemka i ja. Tak, cała siódemka. Niektórzy odnieśli rany, ale wszyscy przeżyli. On też. Jak zawsze chciał każdego obronić. Biegał od jednego giganta do drugiego, jak tylko ktoś był w większym niebezpieczeństwie. Dlatego ledwo trzymał się na nogach. Z jego boku i lewej nogi sączyła się krew. 
Ja też byłem ranny. Coraz więcej krwi płynęło z mojego ramienia, lecz nie obchodziło mnie to. Teraz patrzyłem prosto na Percy'ego. Był niesamowicie blady. Chyba nawet bledszy niż ja. A to było mało prawdopodobne, nawet w świecie herosów. Z kazdą chwila tracił krew, ale trzymał się twardo na nogach. - Nico jesteś ranny - powiedziała Pipper. Czemu zainteresowała się mną. Oni wszyscy też są ranni. Niektórzy bardziej niż ja. - Trzeba cię szybko opatrzyć - odrzekł Percy słabym głosem. Na jego twarzy pojawiły się już pierwsze krople potu, co nie wróżyło dobrze.
- Nie! - krzyknąłem. - Mam dość tego, że wszyscy traktujecie mnie jak pięciolatka. Sam umiem się opatrzyć. Większość z was jest bardziej ranna ode mnie, ale to na mnie zwrócono uwagę. Ja umiem sobie poradzić. Przestańcie mnie wreszcie niańczyć! Szczególnie ty Jason! I ty Percy!
Twarz Jasona nie zmieniła się, nadal była pełna troski. Nie powiedział nic, więc ja przerzuciłem wzrok na syna Posejdona. Jackson stał z zaciśniętymi pięściami, opuszczoną głową, jego oczy były zamknięte, a usta wykrzywione w grymasie bólu. Ten ból mnie zaskoczył. Wiedziałem, że Percy chce dbać o wszystkich swoich towarzyszy, ale nie spodziewałem się, że odrzucenie pomocy może sprawić mu taki ból. To było wręcz nie do pojęcia.
- Możecie zostawić nas na chwilę samych? - spytał Percy coraz słabszym głosem. - Idźcie się opatrzyć, a potem Jason, proszę, przyniesiesz tu ambrozję?
Mimo niemal krytycznego stanu syna Posejdona, wszyscy go posłuchali i udali się w stronę Argo II. Gdy oddalili się wystarczająco daleko, Percy podszedł bliżej mnie.
- Nico... Nie chcę, żebyś uważał, że cię niańczę. Chcę po prostu, żebyś był bezpieczny. Tylko tyle mogę zrobić. Jeśli coś ci nie pasuje, proszę, powiedz mi. Postaram się to zmienić - z każdym słowem się do mnie zbliżał. Teraz był już tak blisko, że czułem jego morski zapach. Nie mogłem oprzeć się pokusie, żeby nie spojrzeć w jego zielone oczy. Gdy to zrobiłem serce mi się zatrzymało. Śliczne, żywe, morskozielone oczy chłopaka były teraz przygasłe i miały chorobliwy kolor, który zapewne zawdzięczały gorączce.
- Nico... - ciągnął dalej syn Pana Mórz. - Wiem, że nie powinienem. Że przez to, co za chwilę się wydarzy, znienawidzisz mnie. Ale naprawdę już nie mogę tego przed tobą ukrywać... Gdy Percy był na tyle blisko, że naruszył moją przestrzeń osobistą, moje serce galopowało. Pędziło jak oszalałe, chcąc rozerwać moją klatkę piersiową. Wargi Jacksona delikatnie musnęły moje, a potem złączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Chociaż wiedziałem, że Percy ma gorączkę i, że nic do mnie nie czuje, bo ma Annabeth, nie mogłem się od niego oderwać. Mimo, że to wszystko było spowodowane gorączką, pragnąłem, by była to prawda. Mój świat skurczył się do rozmiarów syna Posejdona. Nie, rozrósł się do jego rozmiarów.
W końcu Percy odsunął się ode mnie. Był już całkowicie przygasły. Miał zamknięte oczy, więc nie widział moich rumieńców. Jeśli je miałem. Powinienem mieć, ale ja też traciłem krew.
- Nico... Ja cię kocham. Chyba powinieneś to wiedzieć... Zanim ja... - wiem co chciał powiedzieć, lecz nie chciałem usłyszeć tego z jego ust. Nie potrafiłem. Musiałem coś powiedzieć, lecz z moich ust wyrwał się tylko nikły jęk. Nogi stały się jak z waty. Nie mogłem już stać. Zacząłem się przewracać. Percy, mimo krytycznego stanu, zachował swój refleks i siłę. Nie wiem jak to było możliwe, ale jednak. Złapał moje bezwładne ciało i delikatnie ułożył na ziemi. Ukląkł i położył moją głowę na swoje kolana. Poczułem wilgoć na czole. Nie, to nie był pot, to łzy. Łzy syna Posejdona skapywały na moje czoło. Jakim cudem on się jeszcze nie wykrwawił? Tego nie wiem... - Jason, proszę, błagam, pospiesz się - mówił Jackson resztkami sił. Chciałem go pocieszyć. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłem ruszyć żadnym skrawkiem mego ciała. - Nico, proszę, żyj! Nie zostawiaj mnie! Potrzebuję cię, Nico - słyszałem szepty Percy'ego dobiegające z coraz więcej odległości. A potem głos ucichł. Przez zamknięte oczy nie przebijała się już poświata wschodzącego słońca. nie było już nic, tylko ciemność. Przeraźliwa ciemność, która wyzuwa ze wszystkich emocji, pozostawiając tylko strach i ból.
Wiedziałem, że zaraz wrócę do podziemia. Ale tym razem już nie jako żywy.