sobota, 17 maja 2014

Rozdział I: Nico

Walka z gigantami dobiegła końca. Bogowie szybko się ulotnili. Została tylko Wielka Siódemka i ja. Tak, cała siódemka. Niektórzy odnieśli rany, ale wszyscy przeżyli. On też. Jak zawsze chciał każdego obronić. Biegał od jednego giganta do drugiego, jak tylko ktoś był w większym niebezpieczeństwie. Dlatego ledwo trzymał się na nogach. Z jego boku i lewej nogi sączyła się krew. 
Ja też byłem ranny. Coraz więcej krwi płynęło z mojego ramienia, lecz nie obchodziło mnie to. Teraz patrzyłem prosto na Percy'ego. Był niesamowicie blady. Chyba nawet bledszy niż ja. A to było mało prawdopodobne, nawet w świecie herosów. Z kazdą chwila tracił krew, ale trzymał się twardo na nogach. - Nico jesteś ranny - powiedziała Pipper. Czemu zainteresowała się mną. Oni wszyscy też są ranni. Niektórzy bardziej niż ja. - Trzeba cię szybko opatrzyć - odrzekł Percy słabym głosem. Na jego twarzy pojawiły się już pierwsze krople potu, co nie wróżyło dobrze.
- Nie! - krzyknąłem. - Mam dość tego, że wszyscy traktujecie mnie jak pięciolatka. Sam umiem się opatrzyć. Większość z was jest bardziej ranna ode mnie, ale to na mnie zwrócono uwagę. Ja umiem sobie poradzić. Przestańcie mnie wreszcie niańczyć! Szczególnie ty Jason! I ty Percy!
Twarz Jasona nie zmieniła się, nadal była pełna troski. Nie powiedział nic, więc ja przerzuciłem wzrok na syna Posejdona. Jackson stał z zaciśniętymi pięściami, opuszczoną głową, jego oczy były zamknięte, a usta wykrzywione w grymasie bólu. Ten ból mnie zaskoczył. Wiedziałem, że Percy chce dbać o wszystkich swoich towarzyszy, ale nie spodziewałem się, że odrzucenie pomocy może sprawić mu taki ból. To było wręcz nie do pojęcia.
- Możecie zostawić nas na chwilę samych? - spytał Percy coraz słabszym głosem. - Idźcie się opatrzyć, a potem Jason, proszę, przyniesiesz tu ambrozję?
Mimo niemal krytycznego stanu syna Posejdona, wszyscy go posłuchali i udali się w stronę Argo II. Gdy oddalili się wystarczająco daleko, Percy podszedł bliżej mnie.
- Nico... Nie chcę, żebyś uważał, że cię niańczę. Chcę po prostu, żebyś był bezpieczny. Tylko tyle mogę zrobić. Jeśli coś ci nie pasuje, proszę, powiedz mi. Postaram się to zmienić - z każdym słowem się do mnie zbliżał. Teraz był już tak blisko, że czułem jego morski zapach. Nie mogłem oprzeć się pokusie, żeby nie spojrzeć w jego zielone oczy. Gdy to zrobiłem serce mi się zatrzymało. Śliczne, żywe, morskozielone oczy chłopaka były teraz przygasłe i miały chorobliwy kolor, który zapewne zawdzięczały gorączce.
- Nico... - ciągnął dalej syn Pana Mórz. - Wiem, że nie powinienem. Że przez to, co za chwilę się wydarzy, znienawidzisz mnie. Ale naprawdę już nie mogę tego przed tobą ukrywać... Gdy Percy był na tyle blisko, że naruszył moją przestrzeń osobistą, moje serce galopowało. Pędziło jak oszalałe, chcąc rozerwać moją klatkę piersiową. Wargi Jacksona delikatnie musnęły moje, a potem złączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Chociaż wiedziałem, że Percy ma gorączkę i, że nic do mnie nie czuje, bo ma Annabeth, nie mogłem się od niego oderwać. Mimo, że to wszystko było spowodowane gorączką, pragnąłem, by była to prawda. Mój świat skurczył się do rozmiarów syna Posejdona. Nie, rozrósł się do jego rozmiarów.
W końcu Percy odsunął się ode mnie. Był już całkowicie przygasły. Miał zamknięte oczy, więc nie widział moich rumieńców. Jeśli je miałem. Powinienem mieć, ale ja też traciłem krew.
- Nico... Ja cię kocham. Chyba powinieneś to wiedzieć... Zanim ja... - wiem co chciał powiedzieć, lecz nie chciałem usłyszeć tego z jego ust. Nie potrafiłem. Musiałem coś powiedzieć, lecz z moich ust wyrwał się tylko nikły jęk. Nogi stały się jak z waty. Nie mogłem już stać. Zacząłem się przewracać. Percy, mimo krytycznego stanu, zachował swój refleks i siłę. Nie wiem jak to było możliwe, ale jednak. Złapał moje bezwładne ciało i delikatnie ułożył na ziemi. Ukląkł i położył moją głowę na swoje kolana. Poczułem wilgoć na czole. Nie, to nie był pot, to łzy. Łzy syna Posejdona skapywały na moje czoło. Jakim cudem on się jeszcze nie wykrwawił? Tego nie wiem... - Jason, proszę, błagam, pospiesz się - mówił Jackson resztkami sił. Chciałem go pocieszyć. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłem ruszyć żadnym skrawkiem mego ciała. - Nico, proszę, żyj! Nie zostawiaj mnie! Potrzebuję cię, Nico - słyszałem szepty Percy'ego dobiegające z coraz więcej odległości. A potem głos ucichł. Przez zamknięte oczy nie przebijała się już poświata wschodzącego słońca. nie było już nic, tylko ciemność. Przeraźliwa ciemność, która wyzuwa ze wszystkich emocji, pozostawiając tylko strach i ból.
Wiedziałem, że zaraz wrócę do podziemia. Ale tym razem już nie jako żywy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz