czwartek, 18 września 2014

Wujek Nico

Jak już zauważyliście, trochę zmieniłam wygląd bloga.
Od dziś, oprócz głównej historii "Mimo wszystko..."
(nadal nie wiem, czemu nazywa się to akurat tak, ale nigdy nie miałam talentu do tytułów),
zaczną pojawiać się też one-shot'y.

Ten shot miał się zakończyć całkowicie inaczej,
lecz po namyśle, rozmowie Lyrą, której go dedykuję,
a także z powodu mojej ciągle coś odbija i zmienia ustaloną fabułę,
 postanowiłam, że jednak nikt nie umrze.
 Zapewne domyślicie się, kto początkowo miał zginąć.

Pamiętajcie o komentarzach. One na prawdę motywują.

***
- Wujku Nico? - spytała pięcioletnia córka Hazel i Franka Zhangów.
- Tak, złotko? - Nico di Angelo uniósł brwi.
- Czemu zawsze jesteś sam, wujku? Nikogo już nie kochasz?
- Ależ złotko - Nico uśmiechnął się. - Oczywiście, że kocham. Kocham ciebie, twoich rodziców...
- Nie o to chodzi, wujku.
Mężczyzna rozejrzał się po grupce osób zebranej w mieszkaniu Zhangów z okazji urodzin dziewczynki. Minęło już tyle lat, a skład grupy w ogóle się nie zmienił.
Widział swoją siostrę oraz jej męża, szczęśliwych, lecz trochę zażenowanych pytaniami córki.
Widział Leo Valdeza ze swoją żoną, która jako jedyna była nowa w grupie.
Widział Jasona, który wpatrywał się teraz w niego z lekkim strachem w oczach, nadal pamiętał, oraz Piper Grace'ów.
W końcu jego wzrok spoczął na Jacksonach. Percy i Annabeth... Idealna para, jak zawsze. Uśmiechnięci, kochający się nad życie. Wkrótce będą musieli podzielić swą miłość, gdyż Ann nosi w swym łonie bliźniaki.
- Widzisz, złotko... Czasem, aby być blisko ukochanej osoby, należy pozostać jej przyjacielem. Choć samemu jest się nieszczęśliwym, jest to piękne nieszczęście, gdyż patrzysz na szczęście ukochanej osoby *nie zwracajcie uwagi na masło maślane*Znów spojrzał w stronę Percy'ego. Tym razem nie wytrzymał. Wybełkotał słowa pożegnania i wybiegł na ulicę. Zatrzasnął się w samochodzie i uderzył głową w kierownicę. Wybuchł gorzkim płaczem.

***

- Przepraszam, że na chwilę was opuszczę, ale muszę coś załatwić - powiedział Jason Grace jakieś piętnaście minut po wyjściu Nico. - Percy, możesz pójść ze mną?
Syn Posejdona zgodził się.
Obaj mężczyźni pożegnali się z innymi, głównie ze swymi żonami oraz małą jubilatką.
Gdy wyszli już z budynku, Jason zauważył, że nigdzie nie ma samochodu di Angelo. Jego głową zaczęły targać złe myśli...
- Co to za sprawa do załatwienia? - wyrwał go z rozmyślań Jackson.
- Chodzi o Nico. Martwię się o niego - Jason był dobrym przyjacielem. Od ponad dwunastu lat strzegł sekretu di Angelo i, choć chciał, by marzenie syna Hadesa się spełniło, nie miał zamiaru niczego powiedzieć, a już szczególnie nie chciał nic mówić Percy'emu.

***

Nico di Angelo. Trzydziestoletni Nico, który dożył wieku, o którym większość herosów nawet nie marzy. Przeżył dwie okropne wojny, wraz z którymi mógł zakończyć się świat. Był bohaterem. Wyklętym, ale bohaterem.
Życie nie było dla niego szczęśliwe. Śmierć siostry, brak rodziny, nieodwzajemniona miłość... W końcu każdego by to przerosło.
Teraz stał na krańcu mostu. Balansował między twardym betonem, a ulotnym powietrzem. Między życiem, a śmiercią. Rozłożył ramiona. Silny wiatr szarpał jego rozpiętą kurtkę i mierzwił włosy. Po jego policzkach spływały słone łzy.

***

- Jason, patrz! - krzyknął syn Posejdona, wskazując na cień, który zaraz zderzy się z wodą. Był to nikły punkcik, byli jeszcze daleko.
Grace wcisnął padał gazu. W końcu zatrzymali się przy korycie rzeki. Po drugiej stronie zauważyli samochód przyjaciela. A więc jednak...
Percy bez żadnego zastanowienia wskoczył do rzeki.
Jason czekał na niego już dziesięć minut. Tracił nadzieję na odnalezienie Nico. W końcu Jackson wrócił, trzymając w ramionach mizernego syna Hadesa.
- Jest nieprzytomny, ale chyba żyje. Szybko, leć po ambrozję! - krzyknął Percy starając się zapanować nad głosem.
Syn Jupitera wzbił się w powietrze po czym wylądował przy samochodzie, w tym czasie Jackson za pomocą swych mocy wydobył wodę z płuc przyjaciela i zaczął reanimację. Trwało to już długo. Zbyt długo.
- Daj, zmienię cię - powiedział w końcu Grace.
Percy chodził w kółko przy brzegu, mrucząc coś pod nosem. Nie mógł pozwolić, żeby Nico umarł.
- To moja wina! - krzyknął w końcu. - Moja, cholerna wina! - zaniósł się płaczem.
- Percy! - upomniał go przyjaciel. - Nie masz się o co obwiniać - powiedział, po czym wrócił do reanimacji - Żyje, oddycha - odetchnął z ulgą i podał ambrozję choremu.

Po kilku minutach Nico di Angelo odzyskał siły na tyle by usiąść.
- Dlaczego to zrobiliście? - spytał z żalem. - Czy ja nie mogę w spokoju umrzeć? Proszę, pozwólcie mi odejść.
- Nie! - wypalił Percy. - Nie pozwolę ci tak po prostu umrzeć! Nie możesz, rozumiesz? Nie możesz - usiadł na ziemi obok przyjaciela. - Skoro nie chcesz żyć dla siebie, żyj dla mnie.
- Co... Co to ma znaczyć?
- To ma znaczyć, że ja żyję dla ciebie - Percy masował sobie kark. - Ale nie mam w sobie tyle odwagi ci powiedzieć, że cię kocham.
- Właśnie to powiedziałeś - stwierdził Nico. - Ale co z Ann? Co z waszym dzieckiem?
- Ja i Annabeth już od dawna planujemy rozwód - wyjawił. - A dziecko? To nie moje dziecko. Zdradziła mnie. Nie chcieliśmy was tym wszystkim martwić...
- Przykro mi... - di Angelo ukrył twarz w dłoniach. Zaszlochał.
- Ej. Czemu płaczesz? Nic się nie stało - Jackson objął go ramieniem.
- Czasem, aby być blisko ukochanej osoby, należy pozostać jej przyjacielem. Choć samemu jest się nieszczęśliwym, jest to piękne nieszczęście, gdyż patrzysz na szczęście ukochanej osoby, lecz gdy dowiadujesz się, że ta osoba nie była szczęśliwa, ból jest nie do wytrzymania.
- Nico... - wyszeptał Perseusz. Pocałował delikatnie syna Hadesa.
Po depresyjnej próbie śmierci, obaj zyskali chęć do życia. Obaj zyskali szczęście. Wspólne szczęście, które może być pełne tylko, gdy są razem.

Kilka metrów dalej, przy linii drzew siedział Jason. Przyglądał się z radością na swoich przyjaciół. Szczęśliwy z ich miłości. Rad, że marzenie jego przyjaciela się spełniło. Wesół, że nie będzie już obciążony tajemnicą, którą tak bardzo chciał wyjawić...

niedziela, 14 września 2014

Rozdział VIII: Nico

Obudził mnie delikatny pocałunek u usta. Potem usłyszałem szept i kroki.
Czemu Percy mnie pocałował? Za co przepraszał?
Miałem złe przeczucia. Chciałem wstać i pobiec za nim.
Usiadłem na łóżku. Poderwałem się zbyt raptownie. Zawroty głowy sprawiły, że znów opadłem na poduszkę. Odczekałem, aż znikną mroczki sprzed mych oczu. Usiadłem, tym razem powoli. Było okay. Spuściłem nogi na podłogę i zacząłem delikatnie wstawać. Oparłem się o ramę łóżka. Żeby iść musiałem się podtrzymywać. Łóżka, szafki, potem ściany. To wszystko dawało mi oparcie. Szedłem bardzo wolno, ale i tak z każdym krokiem coraz bardziej kręciło mi się w głowie.
Dokąd w ogóle szedłem? Przed siebie. Nie myślałem o tym.
Aż w końcu coś kazało mi się zatrzymać przed czyjąś kajutą. Drżącymi rękami otworzyłem drwi i wszedłem do środka. Pokój był pusty. Usiadłem na chwilę na pryczy, gdyż zawroty głowy stały się nie do wytrzymania. Po kilku wdechach i wydechach poczułem się lepiej, ale... No właśnie, zawsze musi być jakieś "ale"... Zaczęło szumieć mi w uszach... No właśnie, to chyba coś znaczyło... Tylko co? O bogowie, chyba ktoś umiera!
I wtedy usłyszałem cichutki jęk dochodzący z pomieszczenia obok.
Drzwi prowadziły do małej łazienki, a na... Na podłodze, w kałuży krwi leżał on. Percy. Ledwie żywy. Czemu? Co on najlepszego zrobił?
Ukląkłem obok niego i ująłem jego dłonie, tak jak on to robił.
Mroczki oraz łzy... Widziałem tylko mroczki i mgłę łez.
Mój Percy... Mój kochany Percy... Nie mógł umrzeć... Nie! Nie pozwalam! Percy...
Klęczałem tak w kałuży krwi, a on, nieprzytomny leżał obok. Wtedy ból nie do wytrzymania zaczął rozsadzać mi głowę. Myślałem, że to już koniec... Stracę go na zawsze.
Ale tak się nie stało. Nie teraz. Teraz przed oczami pojawiały się i znikały różne obrazy. Odzyskałem też wspomnienia.
Myślałem, że gdy to się stanie przepełni mnie radość, ale nie... Tylko pustka, poczucie straty... Moje wspomnienia już się nie liczyły... Liczył się tylko on...
- Percy - zacząłem mówić do nieprzytomnego chłopaka. - Percy, kocham cię... Już pamiętam, Percy... Żyj, proszę... - coraz więcej łez zalewało moje oczy. Tworzyły osobną kałużę w małej łazience. - Błagam... Percy, błagam, obudź się. Walcz... Walcz dla mnie...
I wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Woda... Woda daje mu siłę.
Odkręciłem wodę i wziąłem słuchawkę od prysznica. Delikatnie polewałem syna Posejdona, miejąc nadzieję, że to coś da.

Nic nie dawało... Zaczynałem tracić nadzieję... Upuściłem słuchawkę i ukryłem twarz w dłoniach... Bogowie, czemu?
- Nico? - usłyszałem nagle znajomy głos. 
- Tak, Percy - jak ja chciałem rzucić mu się teraz na szyję, wtulić się w niego, ale wiedziałem, że nie mogę. Wiedziałem, że wtedy rozdrażnię jego rany. Nachyliłem się nad nim i delikatnie pocałowałem w usta. Spierzchnięte, popękane usta. Do oczu napłynęła mi kolejna fala łez, a moje ciało wypełniło przyjemne poczucie ulgi.
Żył. Percy, żył!
- Masz tu gdzieś trochę ambrozji? - spytałem w końcu.
- Szafka przy łóżku, górna szuflada - zaczął się podnosić.
- Co ty robisz. Leż.
Posłał mi niewyraźny uśmiech i się położył, a ja wstałem i poszedłem po lek. Troszkę mi zajęło znalezienie go, gdyż w szafkach Percy'ego panował nieopisywalny bałagan i okazało się, że to, czego szukałem było w zupełnie innym miejscu.
Wreszcie, z ambrozją, wróciłem do łazienki, a tam, jak gdyby nigdy nic, pod prysznicem śpiewał sobie Percy.
Zaczerwieniłem się i od razu opuściłem pomieszczenie. Usiadłem na pryczy i czekałem...

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
A mi się zeszło.... Dziękuję mojej kochanej wenie, która pojawia się raz na miesiąc.