niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział IX: Nico

Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na tak krótki rozdział.
Wena mi szwankuje, z resztą tak samo jak lapek.
Rozdział nie jest tak smutny jak bym chciała, ale trudno.
Miłego czytania :*


***

- "My Herosi wiemy jak Nektar na nas działa, wiemy jak zabijać to co z piekła nam wywala. To jest ta półboska krew. To jest ten Olimpu zew...."* - dochodziło z łazienki.
Po tym wszystkim... Po tym, że pięć minut temu jego życie mogło się zakończyć... Po tym jeszcze ma siłę... Ma czelność śpiewać.
Zacisnąłem pięści. Jakie on ma podejście do swojego życia? Czy już mu na nim nie zależy? Czy nie zależy mu już na MNIE?
Choć swoją drogą bardzo ładnie śpiewa... Naprawdę ładnie.
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w prostą melodię piosenki... W jego kojący głos.
Kiedy usłyszałem cichy trzask zamykanych drzwi uświadomiłem sobie, że śpiew Percy'ego już dawno ucichł.
Zwróciłem głowę w stronę wejścia do łazienki i zobaczyłem... O bogowie! Percy był... zupełnie nagi. Poczułem, że robię się cały czerwony, szybko odwróciłem wzrok, lecz przed oczyma nadal miałem jego idealnie wyrzeźbione ciało.
Stałem tak, zwrócony do ściany, z zamkniętymi oczyma, ale zamiast ciemności widziałem mojego ukochanego. Byłem szczęśliwy, że żyje, że mnie kocha, że wreszcie to wiem. Widziałem, przelatujące z szybkością światła, związane z nim obrazy z niedawno odzyskanej pamięci.
- Już możesz patrzeć - powiedział syn Posejdona i objął mnie od tyłu w pasie.
Odwróciłem się do niego. Był uśmiechnięty, kocham ten jego optymizm. Stał w samych spodniach, a ja ujrzałem trzy rany od miecza na jego torsie. Dotknąłem delikatnie, opuszkami palców, środkowej z nich. Po policzku spłynęła mi łza. Czemu on to zrobił?
Nie potrafiłem się poruszyć... Stałem z oczami wrytymi w blizny i wodziłem po nich palcami... Delikatna warstwa łez sprawiała, że obraz był blady. Po kilku minutach Percy uniósł mą brodę i pocałował w usta. Jednak ja nie odwzajemniłem pocałunku. Nie potrafiłem. Nie mogłem.
- Dlaczego... Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem łamiącym się głosem, miałem gulę w gardle.
- To było jedyne rozwiązanie, Nico - Jackson wyraźnie spochmurniał. - Nie straciłeś pamięci, została ci ona odebrana przez bogów, a konkretnie przez Afrodytę. To był jedyny pomysł na jaki wpadłem. Nie mogłem patrzeć jak cierpisz.
- W-więc pozwoliłeś mi patrzeć jak... jak ty cierpisz? - łzy znów ciekły mi po policzkach.
Percy spojrzał na mnie ze smutkiem, jakiego nigdy w jego oczach nie widziałem. Łza płynęła po jego prawym policzku. Przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.
-  To było pierwsze co przyszło mi do głowy - wyszeptał. W jego głosie tkwił ból.
- Czasem mi się zdaje, że ty na prawdę masz glony zamiast mózgu - zaśmiałem się.
- Wybaczysz mi?
___________________________________________________________________________
* "My Herosi" - hymn Ogólnopolskich Zjazdów Herosów.


czwartek, 18 września 2014

Wujek Nico

Jak już zauważyliście, trochę zmieniłam wygląd bloga.
Od dziś, oprócz głównej historii "Mimo wszystko..."
(nadal nie wiem, czemu nazywa się to akurat tak, ale nigdy nie miałam talentu do tytułów),
zaczną pojawiać się też one-shot'y.

Ten shot miał się zakończyć całkowicie inaczej,
lecz po namyśle, rozmowie Lyrą, której go dedykuję,
a także z powodu mojej ciągle coś odbija i zmienia ustaloną fabułę,
 postanowiłam, że jednak nikt nie umrze.
 Zapewne domyślicie się, kto początkowo miał zginąć.

Pamiętajcie o komentarzach. One na prawdę motywują.

***
- Wujku Nico? - spytała pięcioletnia córka Hazel i Franka Zhangów.
- Tak, złotko? - Nico di Angelo uniósł brwi.
- Czemu zawsze jesteś sam, wujku? Nikogo już nie kochasz?
- Ależ złotko - Nico uśmiechnął się. - Oczywiście, że kocham. Kocham ciebie, twoich rodziców...
- Nie o to chodzi, wujku.
Mężczyzna rozejrzał się po grupce osób zebranej w mieszkaniu Zhangów z okazji urodzin dziewczynki. Minęło już tyle lat, a skład grupy w ogóle się nie zmienił.
Widział swoją siostrę oraz jej męża, szczęśliwych, lecz trochę zażenowanych pytaniami córki.
Widział Leo Valdeza ze swoją żoną, która jako jedyna była nowa w grupie.
Widział Jasona, który wpatrywał się teraz w niego z lekkim strachem w oczach, nadal pamiętał, oraz Piper Grace'ów.
W końcu jego wzrok spoczął na Jacksonach. Percy i Annabeth... Idealna para, jak zawsze. Uśmiechnięci, kochający się nad życie. Wkrótce będą musieli podzielić swą miłość, gdyż Ann nosi w swym łonie bliźniaki.
- Widzisz, złotko... Czasem, aby być blisko ukochanej osoby, należy pozostać jej przyjacielem. Choć samemu jest się nieszczęśliwym, jest to piękne nieszczęście, gdyż patrzysz na szczęście ukochanej osoby *nie zwracajcie uwagi na masło maślane*Znów spojrzał w stronę Percy'ego. Tym razem nie wytrzymał. Wybełkotał słowa pożegnania i wybiegł na ulicę. Zatrzasnął się w samochodzie i uderzył głową w kierownicę. Wybuchł gorzkim płaczem.

***

- Przepraszam, że na chwilę was opuszczę, ale muszę coś załatwić - powiedział Jason Grace jakieś piętnaście minut po wyjściu Nico. - Percy, możesz pójść ze mną?
Syn Posejdona zgodził się.
Obaj mężczyźni pożegnali się z innymi, głównie ze swymi żonami oraz małą jubilatką.
Gdy wyszli już z budynku, Jason zauważył, że nigdzie nie ma samochodu di Angelo. Jego głową zaczęły targać złe myśli...
- Co to za sprawa do załatwienia? - wyrwał go z rozmyślań Jackson.
- Chodzi o Nico. Martwię się o niego - Jason był dobrym przyjacielem. Od ponad dwunastu lat strzegł sekretu di Angelo i, choć chciał, by marzenie syna Hadesa się spełniło, nie miał zamiaru niczego powiedzieć, a już szczególnie nie chciał nic mówić Percy'emu.

***

Nico di Angelo. Trzydziestoletni Nico, który dożył wieku, o którym większość herosów nawet nie marzy. Przeżył dwie okropne wojny, wraz z którymi mógł zakończyć się świat. Był bohaterem. Wyklętym, ale bohaterem.
Życie nie było dla niego szczęśliwe. Śmierć siostry, brak rodziny, nieodwzajemniona miłość... W końcu każdego by to przerosło.
Teraz stał na krańcu mostu. Balansował między twardym betonem, a ulotnym powietrzem. Między życiem, a śmiercią. Rozłożył ramiona. Silny wiatr szarpał jego rozpiętą kurtkę i mierzwił włosy. Po jego policzkach spływały słone łzy.

***

- Jason, patrz! - krzyknął syn Posejdona, wskazując na cień, który zaraz zderzy się z wodą. Był to nikły punkcik, byli jeszcze daleko.
Grace wcisnął padał gazu. W końcu zatrzymali się przy korycie rzeki. Po drugiej stronie zauważyli samochód przyjaciela. A więc jednak...
Percy bez żadnego zastanowienia wskoczył do rzeki.
Jason czekał na niego już dziesięć minut. Tracił nadzieję na odnalezienie Nico. W końcu Jackson wrócił, trzymając w ramionach mizernego syna Hadesa.
- Jest nieprzytomny, ale chyba żyje. Szybko, leć po ambrozję! - krzyknął Percy starając się zapanować nad głosem.
Syn Jupitera wzbił się w powietrze po czym wylądował przy samochodzie, w tym czasie Jackson za pomocą swych mocy wydobył wodę z płuc przyjaciela i zaczął reanimację. Trwało to już długo. Zbyt długo.
- Daj, zmienię cię - powiedział w końcu Grace.
Percy chodził w kółko przy brzegu, mrucząc coś pod nosem. Nie mógł pozwolić, żeby Nico umarł.
- To moja wina! - krzyknął w końcu. - Moja, cholerna wina! - zaniósł się płaczem.
- Percy! - upomniał go przyjaciel. - Nie masz się o co obwiniać - powiedział, po czym wrócił do reanimacji - Żyje, oddycha - odetchnął z ulgą i podał ambrozję choremu.

Po kilku minutach Nico di Angelo odzyskał siły na tyle by usiąść.
- Dlaczego to zrobiliście? - spytał z żalem. - Czy ja nie mogę w spokoju umrzeć? Proszę, pozwólcie mi odejść.
- Nie! - wypalił Percy. - Nie pozwolę ci tak po prostu umrzeć! Nie możesz, rozumiesz? Nie możesz - usiadł na ziemi obok przyjaciela. - Skoro nie chcesz żyć dla siebie, żyj dla mnie.
- Co... Co to ma znaczyć?
- To ma znaczyć, że ja żyję dla ciebie - Percy masował sobie kark. - Ale nie mam w sobie tyle odwagi ci powiedzieć, że cię kocham.
- Właśnie to powiedziałeś - stwierdził Nico. - Ale co z Ann? Co z waszym dzieckiem?
- Ja i Annabeth już od dawna planujemy rozwód - wyjawił. - A dziecko? To nie moje dziecko. Zdradziła mnie. Nie chcieliśmy was tym wszystkim martwić...
- Przykro mi... - di Angelo ukrył twarz w dłoniach. Zaszlochał.
- Ej. Czemu płaczesz? Nic się nie stało - Jackson objął go ramieniem.
- Czasem, aby być blisko ukochanej osoby, należy pozostać jej przyjacielem. Choć samemu jest się nieszczęśliwym, jest to piękne nieszczęście, gdyż patrzysz na szczęście ukochanej osoby, lecz gdy dowiadujesz się, że ta osoba nie była szczęśliwa, ból jest nie do wytrzymania.
- Nico... - wyszeptał Perseusz. Pocałował delikatnie syna Hadesa.
Po depresyjnej próbie śmierci, obaj zyskali chęć do życia. Obaj zyskali szczęście. Wspólne szczęście, które może być pełne tylko, gdy są razem.

Kilka metrów dalej, przy linii drzew siedział Jason. Przyglądał się z radością na swoich przyjaciół. Szczęśliwy z ich miłości. Rad, że marzenie jego przyjaciela się spełniło. Wesół, że nie będzie już obciążony tajemnicą, którą tak bardzo chciał wyjawić...

niedziela, 14 września 2014

Rozdział VIII: Nico

Obudził mnie delikatny pocałunek u usta. Potem usłyszałem szept i kroki.
Czemu Percy mnie pocałował? Za co przepraszał?
Miałem złe przeczucia. Chciałem wstać i pobiec za nim.
Usiadłem na łóżku. Poderwałem się zbyt raptownie. Zawroty głowy sprawiły, że znów opadłem na poduszkę. Odczekałem, aż znikną mroczki sprzed mych oczu. Usiadłem, tym razem powoli. Było okay. Spuściłem nogi na podłogę i zacząłem delikatnie wstawać. Oparłem się o ramę łóżka. Żeby iść musiałem się podtrzymywać. Łóżka, szafki, potem ściany. To wszystko dawało mi oparcie. Szedłem bardzo wolno, ale i tak z każdym krokiem coraz bardziej kręciło mi się w głowie.
Dokąd w ogóle szedłem? Przed siebie. Nie myślałem o tym.
Aż w końcu coś kazało mi się zatrzymać przed czyjąś kajutą. Drżącymi rękami otworzyłem drwi i wszedłem do środka. Pokój był pusty. Usiadłem na chwilę na pryczy, gdyż zawroty głowy stały się nie do wytrzymania. Po kilku wdechach i wydechach poczułem się lepiej, ale... No właśnie, zawsze musi być jakieś "ale"... Zaczęło szumieć mi w uszach... No właśnie, to chyba coś znaczyło... Tylko co? O bogowie, chyba ktoś umiera!
I wtedy usłyszałem cichutki jęk dochodzący z pomieszczenia obok.
Drzwi prowadziły do małej łazienki, a na... Na podłodze, w kałuży krwi leżał on. Percy. Ledwie żywy. Czemu? Co on najlepszego zrobił?
Ukląkłem obok niego i ująłem jego dłonie, tak jak on to robił.
Mroczki oraz łzy... Widziałem tylko mroczki i mgłę łez.
Mój Percy... Mój kochany Percy... Nie mógł umrzeć... Nie! Nie pozwalam! Percy...
Klęczałem tak w kałuży krwi, a on, nieprzytomny leżał obok. Wtedy ból nie do wytrzymania zaczął rozsadzać mi głowę. Myślałem, że to już koniec... Stracę go na zawsze.
Ale tak się nie stało. Nie teraz. Teraz przed oczami pojawiały się i znikały różne obrazy. Odzyskałem też wspomnienia.
Myślałem, że gdy to się stanie przepełni mnie radość, ale nie... Tylko pustka, poczucie straty... Moje wspomnienia już się nie liczyły... Liczył się tylko on...
- Percy - zacząłem mówić do nieprzytomnego chłopaka. - Percy, kocham cię... Już pamiętam, Percy... Żyj, proszę... - coraz więcej łez zalewało moje oczy. Tworzyły osobną kałużę w małej łazience. - Błagam... Percy, błagam, obudź się. Walcz... Walcz dla mnie...
I wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Woda... Woda daje mu siłę.
Odkręciłem wodę i wziąłem słuchawkę od prysznica. Delikatnie polewałem syna Posejdona, miejąc nadzieję, że to coś da.

Nic nie dawało... Zaczynałem tracić nadzieję... Upuściłem słuchawkę i ukryłem twarz w dłoniach... Bogowie, czemu?
- Nico? - usłyszałem nagle znajomy głos. 
- Tak, Percy - jak ja chciałem rzucić mu się teraz na szyję, wtulić się w niego, ale wiedziałem, że nie mogę. Wiedziałem, że wtedy rozdrażnię jego rany. Nachyliłem się nad nim i delikatnie pocałowałem w usta. Spierzchnięte, popękane usta. Do oczu napłynęła mi kolejna fala łez, a moje ciało wypełniło przyjemne poczucie ulgi.
Żył. Percy, żył!
- Masz tu gdzieś trochę ambrozji? - spytałem w końcu.
- Szafka przy łóżku, górna szuflada - zaczął się podnosić.
- Co ty robisz. Leż.
Posłał mi niewyraźny uśmiech i się położył, a ja wstałem i poszedłem po lek. Troszkę mi zajęło znalezienie go, gdyż w szafkach Percy'ego panował nieopisywalny bałagan i okazało się, że to, czego szukałem było w zupełnie innym miejscu.
Wreszcie, z ambrozją, wróciłem do łazienki, a tam, jak gdyby nigdy nic, pod prysznicem śpiewał sobie Percy.
Zaczerwieniłem się i od razu opuściłem pomieszczenie. Usiadłem na pryczy i czekałem...

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
A mi się zeszło.... Dziękuję mojej kochanej wenie, która pojawia się raz na miesiąc.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Wielki Dzień

Który dziś? 18 sierpnia
Co dziś? Urodziny Percy'ego <3
Z tej okazji życzę naszemu najkochańszemu synowi Posejdona wszyskiego najlepszego i długiego, szczęśliwego życia z Nico u boku.
A wam, kochani herosi, życzę góry niebieskiego jedzenia i dobrego nastroju w tym wielkim dniu dla naszego fandomu. Niebieskie ciuszki, banan na twarzy i urodzinowe party z niebieskim tortem <3

niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział VII: Percy

- Leo, jak daleko jeszcze do Nowego Jorku? - musiałem szybko dostać się na Olimp.
- Jeszcze jakieś trzy dni - odpowiedział syn Hefajstosa.
Za długo. Nie mogłem czekać.
Pobiegłem szybko do pokoju Piper. Nie było jej tam. Wpadłem na nią w korytarzu.
- Pipes, tu jesteś - mówiłem z szybkością karabinu. - Potrzebuje twojej pomocy...
- Chodzi o Nico? - zmartwiła się dziewczyna.
- Tak. Muszę się jak najszybciej zobaczyć z twoja matką. Może ty dasz rade ją tu zwołać.
- A co ona ma do tego? - pokręciłem głową na znak, że nie ma czasu na wyjaśnienia. Córka Afrodyty westchnęła. - Zrobię co się da. Wejdź - otworzyła drzwi swojej kajuty.
Usiadła na pryczy, a ja na krześle od biurka. Razem zaczęliśmy modlić się i przyzywać boginie piękności.
Siedzieliśmy tak około godziny.
- To nie ma sensu - odezwała się w końcu Piper.
- Musi być jakiś sposób.
- Po co w ogóle chcesz z nią rozmawiać?
Już miałem odpowiedzieć, gdy nagle między nami pojawiła się piękna kobieta. Udało się.
Nie bawiłem się w żadne przywitania, czy wychwalania Afrodyty. Od razu przeszedłem do sedna.
- Ty to zrobiłaś, prawda? - wyplułem te słowa z pogardą, co na pewno nie pomoże, ale byłem zbyt wściekły, by to przemyśleć. - Czemu?
- Mamo? O czym on mówi? - spytała nic nie rozumiejąca Piper. - Co zrobiłaś? Percy, mówiłeś, że tu chodzi o Nico...
- Bo chodzi - odpowiedziałem, cały czas patrząc na matkę mej przyjaciółki. - Kilka dni temu się obudził... Wszystko pamiętał... A potem... Gdy na stałe odzyskał przytomność... Nic... Pustka... Mogłem się od razu domyślić.
Łzy. Znowu łzy spływały po mej twarzy. Wreszcie wyrzuciłem z siebie moje myśli. Piper patrzyła to na mnie, to na matkę próbując zapewne określić czy bogini mogłaby zrobić coś takiego jej przyjaciołom. Mogłaby. Zrobiła to.
- To by było takie nudne. Obudziłby się i happy end? Musiałam coś zrobić. Miłość i cierpienie idą ze sobą w parze, Percy. Teraz wasze uczucie będzie przepiękne...
- Nie chce, żeby było przepiękne, ani nawet piękne czy ładne - przerwałem jej. - Chcę szczęścia. Swojego i Nico... A może swojego z Nico...
- Biedny mały Percy. Nie zawsze mamy to, czego chcemy - Afrodyta uśmiechnęła się. Przepraszająco czy kpiąco?
- Ty masz - oburzyłem się. - Czy zwrócisz mu pamięć?
- Może tak, a może nie... Może jutro, może za miesiąc, a może nigdy... Zastanowię się nad tym.
- Mamo... - odezwała się zdziwiona Piper. - Mamo, proszę. Nie rób nam tego. Krzywdzisz nas wszystkich. Proszę, niech Nico odzyska pamięć.
- Ach córeczko... Miłość rani. Powinnaś to wiedzieć. Swoją drogą... Co u Jasona? - na twarzy bogini pojawił się łobuzerski uśmiech.
- Proszę, nie... - szepnęła moja przyjaciółka, ale jej matki już nie było. - Lepiej pójdę do Jasona...
Odwróciła się i wybiegła, a ja stałem ze złami w oczach w jej kajucie.
Wiedziałem już co muszę zrobić.
To jedyne wyjście.... A jeśli nie podziała, przynajmniej nie będę musiał patrzeć na jego cierpienia.
Poszedłem jeszcze tylko na chwilę do szpitala. Patrzyłem jak mój ukochany śpi. Niedługo się obudzi i nadal nic nie będzie pamiętał.
W końcu pochyliłem się nad chłopakiem i pocałowałem w usta.
- Przepraszam - szepnąłem i pobiegłem do siebie.

Rozdział VI: Nico

- Ja już muszę iść. Obowiązki wzywają - oznajmiła dziewczyna, która przedstawiła się jako Piper, a potem wyszła machając nam na pożegnanie.
Między mną, a Percym panowała cisza. Cisza opanowała całe pomieszczenie. Kryła się w stoliku w rogu sali, w pościeli sąsiednich łóżek, ale najbardziej dostrzegalna była w nieobecnych oczach Percy'ego.
Chłopak wpatrywał się w sąsiednią pryczę, nieobecny.
Ja zaś byłem dręczony przez jego słowa. "Moje serce jest już zarezerwowane". Przez kogo? Czemu te słowa, aż tak mnie zabolały? Czemu tak się tym przejmuję?
- Nadal nic nie pamiętasz? - w jego głosie brzmiał smutek.
- Nie
Teraz na mnie spojrzał. Jego smutne, zielone oczy spoczęły na mojej twarzy. Wyglądał jakby zaraz miał się popłakać. Czemu tak się przejmujesz?!? - chciałem krzyknąć. - Idź lepiej już do tej swojej wielkiej miłości i już nie wracaj!
Ale nie krzyknąłem. Nie mogłem. Nie umiałem.
- Nic nie rozumiem - zacisnął powieki, przygryzł wargi i pokręcił głową. - Nic nie rozumiem. Kilka dni temu obudziłeś się, wszystko pamiętałeś. Znałeś moje imię. Potem znów zapadłeś w sen. Znów śpiączka. A teraz... Teraz nic nie pamiętasz. Coś tu nie gra. Coś tu, na bogów, jest nie... - przerwał wpół zdania. W jego oczach pojawiła się iskra. Coś mu wpadło do głowy. - Zrobię  wszystko, Nico. Odzyskam twoją pamięć.
Patrzył mi prosto w oczy, jego palce znów oplatały moje dłonie, jak pierwszego dnia, kiedy się przebudziłem. Odzyskał energię. Widać było, że ledwo siedzi na tym stołku.
- Percy? - odezwałem się po chwili. - Nie musisz nic dla mnie robić. Nie musisz tu siedzieć. Masz własne życie. Nie mogę ci go zabierać.
- Wiem, że nie muszę - odpowiedział stanowczo. - ale chcę. Muszę cię odzyskać, Nico. Muszę.
- C-co? - nic nie rozumiałem. w jakim sensie mnie odzyskać?
- Muszę - wyszeptał jeszcze raz, a potem spytał - Czy Piper dawała ci ambrozje?
- Nie, nic mi nie dawała.
Pokiwał głową, po czym poszedł po lekarstwo do stolika, który stal w drugim końcu pokoju. Podał mi je i usiadł.
- Jestem zmęczony, Percy - powiedziałem, gdy przełknąłem słodki smak ambrozji.
- Wiem, Nico, śpij - i siedział. Nie poszedł. To zarazem mnie uszczęśliwiało i irytowało. Czemu?
Mimo, że byłem bardzo śpiący, zaśnięcie zajęło mi trochę czasu. Gdy tak leżałem, czekając na sen, Percy chyba znów pomyślał, że już odpłynąłem. Poczułem na czole jego wilgotne usta.
- Zrobię co się da - wyszeptał.
Może jest szansa. Może jego serce zarezerwowane jest dla mnie?
Dla chorego Nico, który nawet nie zna swego nazwiska? - pomyślałem. - To bez sensu. Kto by mnie chciał? Na pewno nie Percy.
Długo jeszcze balansowałem między jawą, a snem.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mega krótki rozdział. Jednak nie mogłam pisać dalej jako Nico. Prawdziwa zabawa zacznie się w kolejnym rozdziale.

Rozdział V: Percy

Musiałem znów usnąć. Zbudziła mnie czyjaś dłoń na ramieniu. Podniosłem wzrok. Stała nade mną Piper z wyraźnie zatroskanym wzrokiem.
Miejsce na kołdrze Nico, gdzie leżała moja twarz, było mokre? Od śliny, czy od łez?
- Percy, siedzisz przy nim już dwa dni. Idź chociaż coś zjedz i się odśwież - Pipes nie używała czaromowy.
Przez chwilę patrzyłem na nią otumaniony, aż w końcu zdołałem wybełkotać jakąś odpowiedź:
- Nie mogę... Obiecałem, że zostanę.
Córka Afrodyty patrzyła na mnie dłuższą chwilę zanim wreszcie przemówiła.
- Obudził się? - jej pytanie wręcz jaśniało nadzieją.
- On nic nie pamięta, Pirer - wybełkotałem i zanioslem się od płaczu. - Nic nie pamięta. Nic.
Ostatnimi czasy dużo płakałem, ale teraz to już był lament. Lamentowałem nad śpiącym Nico, który stracił pamięć tuż po tym, jak wyznałem mu swą miłość. Czy znów się na to odważę? Nawet nie wiem, czy on mnie kochał. Potem zauważyłem jakie samolubne są me myśli, teraz, kiedy on choruje, walczy o życie, ja przejmuję się swoimi uczuciami, moja rozpacz pogłębiła się. W końcu sam już nie wiedziałem czemu placzę. Wiedziałem tylko, że wypłakuję się w ramię zmartwionej Piper i wciąż powtarzam "Nic nie pamięta. On nie pamięta".
Zanim się uspokoiłem minęła godzina.
- Słuchaj, Percy - przemówiła wreszcie Piper, tym razem swe słowa przyozdobiła czaromową. - Pójdziesz teraz coś zjeść i się odświeżyć, a ja tu zaczekam. W razie, jakby się obudził powiem mu, że cię wygoniłam, żebyś zjadł i, że zaraz przyjdziesz. Zrozumiano?
Pokiwałem głową, rzuciłem jeszcze jedno spojrzenia na śpiącego di Angelo i wyszedłem. Od razu zaczęło targać mną poczucie winy. Złamałem obietnicę. Złamałem obietnicę złożoną JEMU. Nie powinienem tego robić.
Wpadłem do jadalni, chwyciłem jakąś bułkę i wybiegłem, nie zważając na spojrzenia i pytania przyjaciół. Po drodze do kajuty zjadłem bułkę, która okazała się jagodzianką. Szybko zrzuciłem ubranie i wszedłem pod prysznic. Wziąłem szybki prysznic, który i tak był o wiele za długi. woda otrzeźwiła mnie. No właśnie... Nico za wszelką cenę zbiera swe siły, a mi wystarczy jeden prysznic? Gdzie tu sprawiedliwość?
Spod prysznica wybiegłem ślizgając się w drzwiach łazienki. Nie wytarłem się ręcznikiem, żeby było szybciej użyłem swych mocy, by krople wody na mojej skórze oraz włosach wyparowały. Do pokoju dotarłem już całkiem suchy, szybko chwyciłem jakąś koszulkę, spodnie oraz bieliznę i zacząłem się ubierać. Gdy zaciągałem koszulkę przez głowę, już dawno byłem na korytarzu.
Gdy byłem już prawie na miejscu usłyszałem głos mojej przyjaciółki:
- Zaraz przyjdzie, nie martw się - mówiła spokojnie. Ostatnio każdy z nas ograniczył używanie swych mocy, więc głos Pipes nie był wzbogacony czaromową.
- Ale obiecał, obiecał, że zostanie - za to głos Nico był wzbogacony płaczem.
Wyrzuty sumienia stały się nie do wytrzymania. Jak mogłem złamać obietnicę? Jak mogłem go zostawić? Jak mogłem?! Jestem potworem rodem z Tartaru...
- Słuchaj, Nico - mówiłam Piper. - Percy też musi jeść. Cały czas przy tobie siedział. Wiesz ile zajęło mi przekonanie go, żeby poszedł po żarcie?
W tym momencie zdecydowałem się wejść do "szpitala". Młody natychmiast mnie zauważył i troszkę się rozpromienił.
- Przepraszam, że cię zostawiłem - odezwałem się, gdy byłem już przy łóżku syna Hadesa. - Ale rozumiesz... Z Pipes ciężko wygrać.
Dziewczyna szturchnęła mnie w bok i się roześmiała, a ja także pozwoliłem sobie na uśmiech. Natomiast Nico spochmurniał.
- Coś się stało? - spytałem zatroskany.
- Czy wy... Czy wy jesteście parą? - niepewnie odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie młody - córka Afrodyty odpowiedziała zanim odzyskałem głos. - Ja już mam chłopaka.
- Poza tym... - dokończyłem za nią. - Moje serce jest już zarezerwowane.
Powiedziałem to z myślą o nim, po czym posłałem mu niewinny uśmiech, ale on jeszcze bardziej posmutniał.

środa, 30 lipca 2014

Rozdział IV: Nico

Delikatne światło wdzierało się przez powieki. Oślepiało moje zmęczone oczy. Oczy, które, zapewne po wielu dniach snu, wreszcie znów zobaczą świat.
A potem zaczęły pojawiać się pytania.
Gdzie jestem?
Jak długo spałem?
Czemu tak bardzo boli mnie głowa?
I to najważniejsze. Kim ja jestem? Jak się nazywam?
Na to pytanie szybko otrzymałem odpowiedź.
Gdy tylko uchyliłem powieki, moim oczom ukazała się twarz. Morskozielone oczy wpatrywały się we mnie, na zmęczonej twarzy powoli zaczął pojawiać się uśmiech.
- Nico? - wyszeptał. - Jak się spało?
Nie wiem czemu, ale zdawało mi się, że go znam. Powinienem go znać. Różne wyrazy intensywnie zielonych oczu przemknęły mi w głowie. Kim jest ten chłopak?
Chciałem wiedzieć. Tak bardzo chciałem wiedzieć.  Przemknęło mi przez myśl, że jak go o to spytam, urażę go. Nie chciałem go urazić, ale musiałem wiedzieć.
- Dobrze... - odpowiedziałem na jego pytanie, a potem szybko, by nie zdążyć ugryźć się w język, spytałem. - Przepraszam, kim jesteś?
W tym momencie jego uśmiech znikł, a wory pod oczami pogłębiły się. Chyba nie spał od dawna. Szybko przełknął łzy napływające mu do oczu i mocniej ścisnął moje dłonie. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że je trzyma.
- Nie... Nie pamiętasz? - głos mu się łamał.
- Nie wiedziałem jak mam na imię, póki się nie odezwałeś.
Chłopak puścił moje dłonie i wstał. Dopiero, gdy moje palce poczuły chłodny smak powietrza, zauważyłem, że przez cały ten czas były ukryte w jego delikatnym uchwycie.
Odwrócił się. "Czekaj! Nie odchodź!" - chciałem krzyczeć. Chciałem, by znów usiadł koło mnie i patrzył tymi oczami. Chciałem znów poczuć jak jego cieple dłonie ogrzewają moje palce. Czemu? Czemu tak mnie do niego ciągnęło? Czy to ma związek z moim dawnym życiem, czy po prostu nie chciałem leżeć w samotności?
Na szczęście chłopak nie poszedł daleko. Wziął ze stolika, znajdującego się na końcu pomieszczenia, talerz łyżkę, oraz coś jeszcze i, tym razem, usiadł obok mnie na pryczy, a nie na stołku, jak wcześniej.
Pomógł mi usiąść i zaczął karmić zupą.
- Musisz jeść, Nico - powiedział, ale jego głos był nieobecny, a oczy przygaszone. Tępo wpatrywał się w zupę, która okazała się być rosołem. Gdy już zjadłem podał mi lekarstwo, nazywał je ambrozją.
Po chwili chłopak wstał.
- Powinieneś odpoczywać, nie będę ci przeszkadzał - i skierował się w stronę drzwi.
Gdy już jedną nogą był na korytarzu, głosem, który był wprawdzie szeptem, powiedziałem:
- Zaczekaj. - nie spodziewałem się, że mnie usłyszy, jednak przystanął, odwrócił się i spojrzał pytająco. - Nadal nie powiedziałeś jak masz na imię - wypaliłem.
- Percy - jego głos jakby wydobywał się ze ścian. - nazywam się Percy Jackson.
- Więc, Percy... zostaniesz tu ze mną? - spytałem niepewnie, a chłopak wrócił na stołek znajdujący się koło mojej pryczy.
- Dobrze, zostanę, a teraz już śpij - powiedział troskliwym głosem.
Zamknąłem oczy i czekałem na nadejście snu. Zanim jednak przekroczyłem bramy krainy mej podświadomości usłyszałem cichy szloch. Uchyliłem lekko oko i zobaczyłem Percy'ego. Jego twarz, teraz zanurzona w mej pościeli, wyrażała niewyobrażalny ból.

wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział III: Percy

Powiedzieli mi, że spałem trzy dni. Całe trzy doby. To dużo, nawet jak na mnie.
Z początku, nie pamiętałem dokładnie co się stało. Obudziłem się z poczuciem pustki oraz niepokoju, choć nie mogłem przypomnieć sobie dlaczego. 

Po otwarciu oczu nie musiałem długo leżeć, moje siły szybko powróciły i, mimo błagań przyjaciół, następnego dnia wstałem, by odciążyć ich trochę z codziennych obowiązków. 
Piątego dnia od mojego przebudzenia spytałem. Zadałem pytanie, które dręczyło mnie zarówno w snach, jak i na jawie. Spytałem, jak zginęła.
Wszyscy patrzyli po sobie. Wszyscy uchylali się od odpowiedzi. W końcu odezwał się Jason:
- Słuchaj, Percy, ja... my nie wiemy jak to się stało, czemu to zrobiła... 
- Co zrobiła?! - przerwałem synowi Jupitera. - Co, do cholery, się wydarzyło?
- Wszystko było w porządku, Percy, nie miała praktycznie żadnych obrażeń... Opatrzyła Leo i Piper... Nagle wstała, jak zahipnotyzowana, ruszyła w stronę ambrozji i nektaru... Nie była sobą... Jej oczy były puste... Nie daliśmy rady jej powstrzymać, Percy... Ktoś sterował jej umysłem... - przerwał. Nic nie rozumiałem. Co się wydarzyło? Co zrobiła? Nie byłem w stanie pozbierać myśli.
Patrzyłem na Jasona przez dłuższy czas i chyba zrozumiał, że nie poskładałem sobie tego, co powiedział.
- Wzięła ją... - postanowił dokończyć. - Wzięła ambrozję... Pięć razy więcej, niż heros może znieść... Jej ciało płonęło od środka... Przykro mi, Percy... Nie powinna umierać w takich męczarniach... Nie powinna...
Stałem jak wryty, czując łzy na policzkach. Słony strumień płynąć od oczu przez brodę, by w końcu został wchłonięty przez pomarańczową tkaninę obozowej koszulki. Wszyscy płakaliśmy. Ktoś podszedł, by mnie przytulić. Wyrwałem się. Uciekłem do swojej kajuty i zamknąłem się w niej. 
Po kilku minutach ma rozpacz minęła, a w moim umyśle zaświtała inna myśl. Inne imię. Całkowicie inna osoba.
Nico.
Jeszcze się nie obudził.
A co jeśli już nie otworzy oczu?
Stracę kolejną, bliską mi osobę?
Nie! Tak nie może być! Choćby wszyscy bogowie sprzysięgli się przeciw mnie, tak nie może być!
Poderwałem się i wybiegłem z pomieszczenia. Gnałem wprost do 'pokładowego szpitala'. Po drodze na kogoś wpadłem. Nawet nie przeprosiłem. Biegłem dalej ile sił w nogach.

Wreszcie usiadłem przy pryczy, na której leżał. Był jeszcze bledszy i chudszy niż ostatnio. Jego skóra była bielsza od śniegu, twarz zapadnięta. Ująłem jego dłoń, która była samymi już kostkami, a łzy znów zagościły na mojej twarzy.
- Obudź się - skomlałem. - Błagam, obudź się!

Nachyliłem się i pocałowałem ukochanego. Jego ciało było rozpalone. Moja łza spadła mu na policzek. Otarłem ją lekko kciukiem, który pozostał na jego twarzy, by delikatnie gładzić, jakby wypraną w wybielaczu skórę.
Siedziałem tak, wpatrzony w niego, pozwalając strumieniowi płynąć po mej twarzy.

W końcu nie wytrzymałem. Musiałem coś zrobić! Nigdy nie umiałem siedzieć bezczynnie, zwłaszcza patrząc na rannego, a już na pewno nie potrafiłem patrzeć jak ukochana osoba powoli gaśnie. Zmieniłem mu wszystkie opatrunki i podałem trochę ambrozji. Odrobinkę. Kropelkę.
Znów usiadłem. Tym razem chwyciłem delikatnie obie dłonie Nico i ukryłem w nich swą twarz.
Usnąłem.
Obudził mnie lekki uścisk dłoni i niemal niemy szept.
- Percy? - głos wybranka mego serca był prawie niesłyszalny, ale odbijał się głębokim echem w mojej głowie, moim sercu i w całym moim ciele.

Uniosłem głowę. Był ledwie przytomny. Zbyt zmęczony, by otworzyć oczy, jego klatka piersiowa poruszała się nieregularnie.
- Śpij, Nico - wyszeptałem. - Musisz nabrać sił.
Gdy pocałowałem go w policzek, jego wargi lekko drgnęły, układając się w blady uśmiech i od razu  wróciły do dawnej pozycji.
Poprawiłem poduszkę spoczywającą pod jego głową i przykryłem go kocem.

Uśmiechnąłem się.
Nico spał, ale żył.
Żył! Tylko to się liczyło.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powracam po dłuższej przerwie i mam nadzieję, że będę pisała dalej i obejdzie się bez kilkumiesięcznych odstępów między postami.
Czekam na komentarze i z góry za każdy dziękuję :)

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział II: Percy

Nie wiem czemu Nico był tak wściekły na to, że się o niego martwię, ale gdy stał tak wkurzony i opadający z sił coś sobie uświadomiłem. Coś, co prawdopodobnie kryło się we mnie już od dawna, ale zaczęło do mnie docierać od tego bolesnego wydarzenia.
Trzy dni temu znów pokłóciliśmy się z Annabeth. Była u mnie... Miała to być nasza pierwsza prawdziwa randka od powrotu z Tartaru. Miał być to dzień bez kłótni. Tylko my dwoje w miłej atmosferze przy blasku świec. Ale jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Na początku było w pożądku, ale potem nastrój zaczął się zmieniać. Doszło do kolejnego spięcia o błahą sprawę. Tym razem o ułożenie serwetek. Normalna para cieszyłaby się swoim towarzystwem, ale my od powrotu z Tartaru tylko się kłócimy. Nie ma ani jednej sprawy, w której byśmy się zgadzali. Nasze wspólne życie to jedna wielka kłótnia.
- Percy, nie mogę znieść tych ciągłych kłótni... Ciężko mi to mówić, po tym co razem przeszliśmy... po naszej rozłące... po Tartarze... Ale nie wytrzymam już dłużej... Powinniśmy to skończyć, Glonomóżdżku... To koniec... - powiedziała i wybiegła, porządnie trzaskając drzwiami.
A ja? A ja stałem jak wryty, patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Po moich policzkach spływały ciepłe łzy. Tej nocy nie mogłem zasnąć, a ostateczna bitwa była coraz bliżej.
Od tamtej pory coś zaczęło mi świtać w głowie. Coś co było niedorzeczne i nie powinno mieć miejsca. A jednak... zacząłem to powoli dostrzegać, ale nadal się tego wyrzekałem. Wmawiałem sobie, że to kłamstwo, ale to kryło się w moim wnętrzu już od dawna i teraz wyczaiło moment, by dać o sobie znać.
Jednak w tej chwili to uczucie w pełni się uwolniło... Myśl o stratach odniesionych w tym boju oraz o ranach, które powoli nas zabijają sprawiły, że poczułem, iż on musi wiedzieć... Nie chciałem zostawić go z tym poczuciem, ale musiałem mu to wyznać.
Coraz bardziej kręciło mi się w głowie z powodu utraty krwi, ale mimo to postępowałem na przód, zbliżając się do niego. Ufałem, że Jason przyjdzie na czas z ambrozją, więc byłem spokojny. Na razie, przez chwilę zostaniemy sami... Na tyle długo, by się dowiedział, lecz wystarczająco krótko, by nie utracić zbyt dużo krwi... by przeżyć.
Zbliżałem się do Nico. Czułem już jego zapach... Mieszanka wilgotnej ziemi, cynamonu i czegoś co mogłoby być popiołem... Ale było też coś, co mnie martwiło, a mianowicie metaliczny zapach krwi, która wyciekała z rany na ramieniu.
- Nico... - odezwałem się delikatnie. - Wiem, że nie powinienem. Że przez to, co za chwilę się wydarzy, znienawidzisz mnie. Ale naprawdę już nie mogę tego przed tobą ukrywać...
Całkowicie zmniejszyłem odległość między nami i delikatnie musnąłem ustami jego wargi, by potem pocałunek przerodził się w bardziej namiętny. Zdziwiłem się, że Nico go odwzajemnił, ale jednocześnie byłem bardzo szczęśliwy. W końcu odsunąłem się od niego.
- Nico... - udało mi się wykrztusić. - Ja cię kocham. Chyba powinieneś to wiedzieć... Zanim ja... - chciałem powiedzieć "umrę" ale to nie chciało mi przejść przez gardło. A czułem, że powoli umieram. To wcale nie było miłe.
Zauważyłem, że syn Hadesa otwiera usta, ale nic nie powiedział. Jęknął i upadł. Złapałem go dziwiąc się samemu sobie, przecież wciąż tracę krew. Z pewnością z moich ran upłynęło jej znacznie więcej niż z ramienia Nico, więc czemu chłopak zemdlał? Może z powodu złej diety. Nie wiem, czy herosi mogą mieć anemię, ale jeśli tak, to di Angelo z pewnością ją miał. Potrafił nic nie jeść cały dzień, a jeśli już jadł, to tylko jedno winogrono... Chyba będę musiał go zmusić do jedzenia...
Ale nie teraz... teraz najważniejsze, żeby żył.
Położyłem go delikatnie na ziemi, po czym ukląkłem i ułożyłem jego głowę na moich kolanach. I czekałem. Bawiłem się jego niemalże czarnymi włosami i przyglądałem trupio-bladej twarzy, a po moich policzkach powoli płynęły zły... Coraz szybciej... Aż w końcu płynął cały potok łez. Normalnie mógłbym je opanować mocami syna Posejdona, ale nie miałem na to sił... Nico umierał na moich kolanach, a ja nic nie mogłem zrobić...
- Jason, proszę,  błagam, pospiesz się - szeptałem powoli tracąc resztki sił. Nic praktycznie nie widziałem przez mgłę łez. - Nico, proszę, żyj! Nie zostawiaj mnie! Potrzebuję cię, Nico - mówiłem, choć nie byłem pewien, czy mnie słyszy. Może mówiłem to, tylko po to, żeby się pocieszyć?
Przed oczami zaczęły pojawiać mi się coraz gęstsze mroczki... Cały świat przysłaniała ciemna plama... Głowa zaczęła mi opadać.
- Percy! - usłyszałem głos Jasona dopływający jakby z innego świata. - Percy! O bogowie, nie! Nie może być za późno! Percy! - potrząsnął mną, a potem poczułem smak ambrozji w moich ustach. Poczułem smak domu i od razu zaczęło mi się robić lepiej i choć nadal miałem mroczki przed oczami, mogłem spokojnie siedzieć.
Jason pomógł mi wstać i pod ramię zaprowadził na pokład Argo II, tymczasem Frank zaniózł tam nieprzytomnego Nico.
Znaleźliśmy się w pomieszczeniu, które można by nazwać pokładowym szpitalem. Leżałem na jednej z prycz. Obok mnie położyli Nico. Dalej leżał Leo, a za nim Piper. Jason, Frank i Hazel, byli na tyle zdrowi, aby zająć się rannymi. Ale kogoś mi brakowało...
- Jason? - odezwałem się słabym głosem. - Jason, gdzie jest Ann?
Syn Jupitera patrzył na mnie przepraszająco. Pokręcił lekko głową, a ja już wiedziałem co się stało. Znów poczułem zły na policzku. Mimo, że tak mnie potraktowała, mimo, że ostatnio ciągle się kłóciliśmy, nadal coś do niej czułem. Może to nie było uczucie tak silne jak te, które żywiłem do Nica, ale jednak... Nie mogła tak po prostu umrzeć.
- Percy, tak mi przykro... - Jasonowi łamał się głos. - Nie daliśmy rady... W obozie spalimy całun... Ale teraz spróbuj zasnąć, Percy... Musisz odpocząć.
I miał rację. Dzisiejszy dzień był strasznie męczący. Przekręciłem się na bok i próbowałem zasnąć, ale cieknące ciurkiem łzy nie pozwalały mi. Myślałem o chwilach, które wspólnie spędziliśmy z Annabeth oraz o tym jaka pustka zostanie w moim sercu jeśli nie uda się uratować Nica z objęć śpiączki...

sobota, 17 maja 2014

Rozdział I: Nico

Walka z gigantami dobiegła końca. Bogowie szybko się ulotnili. Została tylko Wielka Siódemka i ja. Tak, cała siódemka. Niektórzy odnieśli rany, ale wszyscy przeżyli. On też. Jak zawsze chciał każdego obronić. Biegał od jednego giganta do drugiego, jak tylko ktoś był w większym niebezpieczeństwie. Dlatego ledwo trzymał się na nogach. Z jego boku i lewej nogi sączyła się krew. 
Ja też byłem ranny. Coraz więcej krwi płynęło z mojego ramienia, lecz nie obchodziło mnie to. Teraz patrzyłem prosto na Percy'ego. Był niesamowicie blady. Chyba nawet bledszy niż ja. A to było mało prawdopodobne, nawet w świecie herosów. Z kazdą chwila tracił krew, ale trzymał się twardo na nogach. - Nico jesteś ranny - powiedziała Pipper. Czemu zainteresowała się mną. Oni wszyscy też są ranni. Niektórzy bardziej niż ja. - Trzeba cię szybko opatrzyć - odrzekł Percy słabym głosem. Na jego twarzy pojawiły się już pierwsze krople potu, co nie wróżyło dobrze.
- Nie! - krzyknąłem. - Mam dość tego, że wszyscy traktujecie mnie jak pięciolatka. Sam umiem się opatrzyć. Większość z was jest bardziej ranna ode mnie, ale to na mnie zwrócono uwagę. Ja umiem sobie poradzić. Przestańcie mnie wreszcie niańczyć! Szczególnie ty Jason! I ty Percy!
Twarz Jasona nie zmieniła się, nadal była pełna troski. Nie powiedział nic, więc ja przerzuciłem wzrok na syna Posejdona. Jackson stał z zaciśniętymi pięściami, opuszczoną głową, jego oczy były zamknięte, a usta wykrzywione w grymasie bólu. Ten ból mnie zaskoczył. Wiedziałem, że Percy chce dbać o wszystkich swoich towarzyszy, ale nie spodziewałem się, że odrzucenie pomocy może sprawić mu taki ból. To było wręcz nie do pojęcia.
- Możecie zostawić nas na chwilę samych? - spytał Percy coraz słabszym głosem. - Idźcie się opatrzyć, a potem Jason, proszę, przyniesiesz tu ambrozję?
Mimo niemal krytycznego stanu syna Posejdona, wszyscy go posłuchali i udali się w stronę Argo II. Gdy oddalili się wystarczająco daleko, Percy podszedł bliżej mnie.
- Nico... Nie chcę, żebyś uważał, że cię niańczę. Chcę po prostu, żebyś był bezpieczny. Tylko tyle mogę zrobić. Jeśli coś ci nie pasuje, proszę, powiedz mi. Postaram się to zmienić - z każdym słowem się do mnie zbliżał. Teraz był już tak blisko, że czułem jego morski zapach. Nie mogłem oprzeć się pokusie, żeby nie spojrzeć w jego zielone oczy. Gdy to zrobiłem serce mi się zatrzymało. Śliczne, żywe, morskozielone oczy chłopaka były teraz przygasłe i miały chorobliwy kolor, który zapewne zawdzięczały gorączce.
- Nico... - ciągnął dalej syn Pana Mórz. - Wiem, że nie powinienem. Że przez to, co za chwilę się wydarzy, znienawidzisz mnie. Ale naprawdę już nie mogę tego przed tobą ukrywać... Gdy Percy był na tyle blisko, że naruszył moją przestrzeń osobistą, moje serce galopowało. Pędziło jak oszalałe, chcąc rozerwać moją klatkę piersiową. Wargi Jacksona delikatnie musnęły moje, a potem złączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Chociaż wiedziałem, że Percy ma gorączkę i, że nic do mnie nie czuje, bo ma Annabeth, nie mogłem się od niego oderwać. Mimo, że to wszystko było spowodowane gorączką, pragnąłem, by była to prawda. Mój świat skurczył się do rozmiarów syna Posejdona. Nie, rozrósł się do jego rozmiarów.
W końcu Percy odsunął się ode mnie. Był już całkowicie przygasły. Miał zamknięte oczy, więc nie widział moich rumieńców. Jeśli je miałem. Powinienem mieć, ale ja też traciłem krew.
- Nico... Ja cię kocham. Chyba powinieneś to wiedzieć... Zanim ja... - wiem co chciał powiedzieć, lecz nie chciałem usłyszeć tego z jego ust. Nie potrafiłem. Musiałem coś powiedzieć, lecz z moich ust wyrwał się tylko nikły jęk. Nogi stały się jak z waty. Nie mogłem już stać. Zacząłem się przewracać. Percy, mimo krytycznego stanu, zachował swój refleks i siłę. Nie wiem jak to było możliwe, ale jednak. Złapał moje bezwładne ciało i delikatnie ułożył na ziemi. Ukląkł i położył moją głowę na swoje kolana. Poczułem wilgoć na czole. Nie, to nie był pot, to łzy. Łzy syna Posejdona skapywały na moje czoło. Jakim cudem on się jeszcze nie wykrwawił? Tego nie wiem... - Jason, proszę, błagam, pospiesz się - mówił Jackson resztkami sił. Chciałem go pocieszyć. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłem ruszyć żadnym skrawkiem mego ciała. - Nico, proszę, żyj! Nie zostawiaj mnie! Potrzebuję cię, Nico - słyszałem szepty Percy'ego dobiegające z coraz więcej odległości. A potem głos ucichł. Przez zamknięte oczy nie przebijała się już poświata wschodzącego słońca. nie było już nic, tylko ciemność. Przeraźliwa ciemność, która wyzuwa ze wszystkich emocji, pozostawiając tylko strach i ból.
Wiedziałem, że zaraz wrócę do podziemia. Ale tym razem już nie jako żywy.