niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział VII: Percy

- Leo, jak daleko jeszcze do Nowego Jorku? - musiałem szybko dostać się na Olimp.
- Jeszcze jakieś trzy dni - odpowiedział syn Hefajstosa.
Za długo. Nie mogłem czekać.
Pobiegłem szybko do pokoju Piper. Nie było jej tam. Wpadłem na nią w korytarzu.
- Pipes, tu jesteś - mówiłem z szybkością karabinu. - Potrzebuje twojej pomocy...
- Chodzi o Nico? - zmartwiła się dziewczyna.
- Tak. Muszę się jak najszybciej zobaczyć z twoja matką. Może ty dasz rade ją tu zwołać.
- A co ona ma do tego? - pokręciłem głową na znak, że nie ma czasu na wyjaśnienia. Córka Afrodyty westchnęła. - Zrobię co się da. Wejdź - otworzyła drzwi swojej kajuty.
Usiadła na pryczy, a ja na krześle od biurka. Razem zaczęliśmy modlić się i przyzywać boginie piękności.
Siedzieliśmy tak około godziny.
- To nie ma sensu - odezwała się w końcu Piper.
- Musi być jakiś sposób.
- Po co w ogóle chcesz z nią rozmawiać?
Już miałem odpowiedzieć, gdy nagle między nami pojawiła się piękna kobieta. Udało się.
Nie bawiłem się w żadne przywitania, czy wychwalania Afrodyty. Od razu przeszedłem do sedna.
- Ty to zrobiłaś, prawda? - wyplułem te słowa z pogardą, co na pewno nie pomoże, ale byłem zbyt wściekły, by to przemyśleć. - Czemu?
- Mamo? O czym on mówi? - spytała nic nie rozumiejąca Piper. - Co zrobiłaś? Percy, mówiłeś, że tu chodzi o Nico...
- Bo chodzi - odpowiedziałem, cały czas patrząc na matkę mej przyjaciółki. - Kilka dni temu się obudził... Wszystko pamiętał... A potem... Gdy na stałe odzyskał przytomność... Nic... Pustka... Mogłem się od razu domyślić.
Łzy. Znowu łzy spływały po mej twarzy. Wreszcie wyrzuciłem z siebie moje myśli. Piper patrzyła to na mnie, to na matkę próbując zapewne określić czy bogini mogłaby zrobić coś takiego jej przyjaciołom. Mogłaby. Zrobiła to.
- To by było takie nudne. Obudziłby się i happy end? Musiałam coś zrobić. Miłość i cierpienie idą ze sobą w parze, Percy. Teraz wasze uczucie będzie przepiękne...
- Nie chce, żeby było przepiękne, ani nawet piękne czy ładne - przerwałem jej. - Chcę szczęścia. Swojego i Nico... A może swojego z Nico...
- Biedny mały Percy. Nie zawsze mamy to, czego chcemy - Afrodyta uśmiechnęła się. Przepraszająco czy kpiąco?
- Ty masz - oburzyłem się. - Czy zwrócisz mu pamięć?
- Może tak, a może nie... Może jutro, może za miesiąc, a może nigdy... Zastanowię się nad tym.
- Mamo... - odezwała się zdziwiona Piper. - Mamo, proszę. Nie rób nam tego. Krzywdzisz nas wszystkich. Proszę, niech Nico odzyska pamięć.
- Ach córeczko... Miłość rani. Powinnaś to wiedzieć. Swoją drogą... Co u Jasona? - na twarzy bogini pojawił się łobuzerski uśmiech.
- Proszę, nie... - szepnęła moja przyjaciółka, ale jej matki już nie było. - Lepiej pójdę do Jasona...
Odwróciła się i wybiegła, a ja stałem ze złami w oczach w jej kajucie.
Wiedziałem już co muszę zrobić.
To jedyne wyjście.... A jeśli nie podziała, przynajmniej nie będę musiał patrzeć na jego cierpienia.
Poszedłem jeszcze tylko na chwilę do szpitala. Patrzyłem jak mój ukochany śpi. Niedługo się obudzi i nadal nic nie będzie pamiętał.
W końcu pochyliłem się nad chłopakiem i pocałowałem w usta.
- Przepraszam - szepnąłem i pobiegłem do siebie.

1 komentarz:

  1. Aww, cudne i takie romantyczne...
    Afrodyta.... Grrr.... <>
    Kiedyś zniszczę tą landrynę....
    Czekam na nexty i pozdrawiam oraz życzę weny od Apolla

    ~Lyra

    OdpowiedzUsuń